czwartek, 10 października 2013

Emigracja a polskie dobra

Nim jeszcze wsiadłam w samolot w kierunku Wielkiej Brytanii zarzekałam się, iż nie będę się alienować. Zakupy będę robić w lokalnych sklepach, jak telewizja to tylko od tutejszego dostawcy a ubrania w dostępnych sklepach. A jak to się ma do mojej dzisiejszej rzeczywistości? No cóż w tym poście postaram się to opisać.
Gdy tylko pojawiłam się na brytyjskiej ziemi zaczęłam "wtapiać" się w okolicę. Zakupy to tylko w tutejszych marketach (no dobra nie licząc Lidla, do którego mam słabość jeszcze z Polski), telewizja to oczywiście też od angielskiego dostawcy. i tak sobie żyłam przez rok. Rok, który poświęcony był w pełni przetrwaniu a nie życiu tak właściwie. Dziś kiedy sytuacja mi się w miarę ustabilizowała, mogłam z punktu praktycznego przyjrzeć się własnym decyzjom.
Ku własnemu zaskoczeniu stwierdziłam, ze były one błędne. i już śpieszę wyjaśnić dlaczego.
Zacznę od żywności. mimo, ze żyję w kraju wysokorozwiniętym ku mojemu rozczarowaniu sposób żywienia Brytyjczyków jest bardzo monotonny i jak powszechnie wiadomo bardzo niezdrowy. Nawet jeśli człowiek uprze się aby jeść zdrowe zbilansowane posiłki, to dostępność produktów jest o wiele mniejsza niż w naszym rodzinnym kraju. Na marketowych półkach nie znajdzie się kasz (chyba, że akurat trafi się na dobrze zaopatrzony polski dział - tak tak w każdym markecie znaleźć można "polską półkę" bądź półeczkę). Przypraw nawet połowy nie ma z tych dostępnych w naszym kraju. I nie chodzi tu o znajomość językową - bo wierzcie lub nie swego czasu ze słownikiem chodziłam po półkach i po prostu nie ma. Nawet bułki tartej niektóre sklepy nie prowadzą.  Jesli chodzi o dzieci to problem jest jeszcze poważniejszy. Znaleźć sok, który nie zawiera ani cukru ani słodzików albo chociaż słodzików jest prawie graniczące z cudem. A jak już się znajdzie, to cena wręcz powala z nóg. O jakości tutejszych wędlin tez można byłoby porozmawiać, no są wręcz niejadalne. Do tego ogórki kiszone czy kapusta .. no wymieniać można by wiele.
Siłą rzeczy człowiek kieruje swoje kroki do polskiego sklepu po to aby zakupić zdrowe i do tego smaczne jedzenie - no się po prostu inaczej nie da.
Kosmetyki
Sytuacja analogiczna do powyższej. Brytyjskie koncerny kosmetyczne wychodzą z założenia, że w tym kraju mieszkają kobiety o jednym typie skóry, no dobrze może dwa typy. jednakże żaden z nich nie jest moim typem niestety. No fakt Brytyjką nie jestem. Akurat w tym przypadku nie ma co liczyć na polskie sklepy, więc pozostaje.. mamusia :) i mamusia raz na trzy miesiące śle paczki wypchane kosmetykami dedykowanymi do mojego typu skóry.
Leki
I znowu... kto tu mieszka ten wie PARACETAMOL jest lekiem na wszystko. No może i jest ale ja osobiście bez polopiryny C to zimy nie przetrwam a i Ketonal to całkiem przydatna sprawa. Psikacz do gardła jaki dostałam w tutejszej aptece to po pierwszej aplikacji wyciepnęłam do kosza - OBRZYDLISTWO.
Sposób na dobre zaopatrzenie domowej apteczki? Oczywiście mama i opisane wyżej paczki.
Leków na receptę nie da się przeskoczyć,  aczkolwiek ja osobiście uważam, że przepisywanie w kółko jednego antybiotyku (amoxycyclina), nie jest zbyt udanym pomysłem.
Ubrania i buty.
Te pierwsze kupuję lokalnie i nie wydziwiam jednak te drugie... Aby nie rozwaliły się po dwóch tygodniach to trzeba sporo wydać albo pójść do sieci znanej nam z Polski czyli Deichmann, nie to, że reklamę tu wrzucam. Ale po odkryciu faktu ile wydałam na buty, które po kilku lub kilkunastu dniach były nie do użytku, stwierdzam, ze jest to jedyna firma na moją kieszeń, w której wiem, że jak kupię to sezon przechodzę. Gorzej się ma sprawa z obuwiem dziecięcym. Wszystko w zwykłych tanich sklepach to jak to mój tata określił foliowany badziew. No jak babcię w kapcie, buty potrafiły być pozdzierane po półgodzinie noszenia. A najtańsze po 10 funtów. No można kupić takie za 30 ale.. mnie na to nie stać.
więc znów wracam do korzeni, przeszukuję Allegro i kupuje tanie dobre buty z prawdziwą skórzaną wkładką. Za cenę niejednokrotnie równą tym tanim na miejscu. jakby ktoś pytał - przysyłane są w tej samej paczce co powyższe produkty ;)
No i na koniec telewizja.
Po roku współpracy z pewna dużą znaną firmą, zakończyłam umowę i... podpisałam z polskim dostawcą. Tak tak, ktoś powie, że błąd. Też tak mówiłam, ale jak się zorientowałam, ze moje dziecko ani słówka po polsku nie chce powiedzieć, do tego co gorsza mimo mojego stałego mówienia do niej w ojczystym języku nie rozumie znaczenia wielu jak dla mnie podstawowych słów, zdecydowałam się na wsparcie. jako, że bajki lubi oglądać i ma nawet swoje ulubione, ogląda je teraz w moim ojczystym języku. efekt widać już było po pierwszym tygodniu.
Dziś moja córka coraz lepiej porozumiewa się w języku polskim, do tego rozumie różnice językowe.
Młoda spędza całe dnie w anglojęzycznym towarzystwie, jako, że dwie dorosłe osoby mówiące tylko po polsku w domu to widać było za mało, teraz ma jeszcze bajki.
A ja? No cóż przyznać się mogę, że po całym dniu spędzonym w pracy gdzie głównym zadaniem jest mówienie i czytanie po angielsku, odpoczywam oglądając jakieś durne programy rozrywkowe w ojczystym języku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz