czwartek, 10 października 2013

Emigracja a polskie dobra

Nim jeszcze wsiadłam w samolot w kierunku Wielkiej Brytanii zarzekałam się, iż nie będę się alienować. Zakupy będę robić w lokalnych sklepach, jak telewizja to tylko od tutejszego dostawcy a ubrania w dostępnych sklepach. A jak to się ma do mojej dzisiejszej rzeczywistości? No cóż w tym poście postaram się to opisać.

niedziela, 1 września 2013

Alienacja etniczno - kulturowa.

Jako, że miesiąc temu zmieniłam pracę na taką która wymaga zaangażowania szarych komórek, to weszłam w okres wielu przemyśleń. Przecież wiadomo, że mózg nie ma wyłącznika i jak już się go uruchamia do pracy to myśli galopują.
Mieszkam na północy Anglii, w miejscu gdzie podobno niechęć tubylców do przyjezdnych jest ogromna. Osobiście w codziennym życiu się z tym nie spotkałam. Jeśli jest się przyjaźnie nastawionym człowiekiem to i do człowieka inni będą przyjaźnie nastawieni. A jeśli nie będą, no cóż nie warto sobie nimi zawracać głowę. Ludzie są różni i nie każdemu musimy przypaść do gustu a i oni nam też nie muszą.
Jednakże w tym poście chciałabym poruszyć troszkę inne zagadnienie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Anglia - raj dla polaków czy rajska pułapka?

Ostatnio koleżanka będąca w podobnej sytuacji jak ja byłam ponad rok temu zaczęła mnie podpytywać jak to jest z tą Anglią, czy mogłaby tu przyjechać z dzieckiem (w wieku w jakim była moja córka gdy ja zdecydowałam się na emigrację), bo przecież tu jest Anglia kraj benefitów i łatwiejszego życia. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym co było i nad tym jak żyja inni mniej lub bardziej znani mi Polacy. Czy to faktycznie jest tak, że od chwili gdy wysiądziemy z samolotu czy innego środka transportu to na lotnisku bedzie na nas czekał komitet powitalny z kluczami do naszego nowiutkiego domu czy mieszkania z Councilu i plikiem banknotów bedących tylko wstępem do benefitow pozwalających nam na wygodne życie. Czy może jest zupełnie inaczej, czy może obywatele takich państw jak Polska przyjeżdżają tu i każdej łyżeczki, każdego kawałka okropnego brytyjskiego chleba muszą dorobić się ciężką ogromna pracą? No cóż, różnie to bywa, jedni mają tak inni inaczej.  Ja może opisze jak to było u mnie.

środa, 10 kwietnia 2013

Wiedza i nauka

Tym kilku osobom, które jakimś cudem podczytują tego bloga, wydawać się może, że piszę tylko o negatywnych aspektach życia na emigracji - w szczególności tej brytyjskiej. Ale życie przecież nie jest usłane różami - no chyba , że tymi kolczastymi. A po drugie o plusach to każdy wie i słyszy. Łatwiejsze życie, benefity i tak dalej tak dalej. Jednak aby łatwiej się żyło i do tego miało te słynne benefity to trzeba się troszkę napracować. Do tego w zderzeniu z szarym brytyjskim życiem i tutejszymi realiami, może się okazać, że tu wcale nie jest tak super fajnie. A jak wiadomo lepiej za wczasu być przygotowanym, niż później się poważnie zdziwić.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Drzwi

Wydawaloby się, drzwi jak drzwi, nic w nich specjalnego nie ma. Ekhm no właśnie NIE MA. I to NIE MA przyprawiło mnie o zawal serca normalnie.
W moim rodzimym kraju ludzie raczej traktowani są normalnie i klamki w drzwiach się im montuje, jako że w Ojczyźnie przeżyłam grubo ponad ćwierć wieku to byłam i jednak nadal jestem przyzwyczajona do wygody jaką jest klamka w drzwiach. Jakby nie było pozwala ona na swobodne przemieszczanie się z jednej na druga stronę drzwi.
W Anglii jednakże spotkałam się (no może nie po raz pierwszy - ale za to na dużą skalę) z systemem bezklamkowym. Czyżby system traktował ludzi jak wariatów i taśmowo wyposażał w bezklamkowe drzwi? Nie wiem i nie za bardzo mam ochotę to sprawdzać, i pomimo, że brak tej klamki w codziennym życiu pozwala na niemyślenie (wchodząc do domu trzaskamy drzwiami i już - nie trzeba szukać klucza ani montować zamka dodatkowego, co wiązałoby się z dodatkowymi manipulacjami przy drzwiach.), po prostu otwierasz od zewnątrz drzwi z klucza, wchodzisz do domu trzaskasz drzwiami i po sprawie, zabezpieczone i nikt niepowołany nie wejdzie. No właśnie NIEPOWOŁANY, dziś jednak przekonałam się,że takie rozwiązanie może być niezłą pułapką dla samego domownika.
Zegnałam dziś gości w drzwiach, stało ze mną dwoje dwu i pół latków. Wyskoczyłam na sekundę aby domknąć furtkę - wracając usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Tak, moja córka zamknęła drzwi pozostawiając mnie i córkę koleżanki, którą się dziś zajmowałam na dworze. Obie nie ubrane, bez telefonu i co gorsza BEZ KLUCZA. Najpierw oblał mnie zimny pot, serce podskoczyło do gardła i chyba nawet sekundowa panika się pojawiła. Po tych sekundach trwających wieczność i galopującym myśleniu CO JA ZROBIĘ?! Przecież drugie drzwi też zamknięte na klucz, a klucz w domu. Właśnie! Córka moja bawiła się kluczami od domu. Uchyliłam to zmyślne urządzenie do listów (skrzynką tego nazwać się nie da - raczej wrzutnia listów na podłogę) i najsłodziej jak umiałam poprosiłam córkę o danie mi klucza. Mała się trochę opierała ale tłumaczenie , że mamusia inaczej do domu nie wejdzie pomogło i po chwili dzierżyłam w ręku upragniony klucz, który pozwolił na wybawienie nas z kłopotów. Chwilę póżniej okazało się, że drzwi znajdujące się z drugiej strony domu jednak nie były zamknięte na klucz ale to już nie ma znaczenia. Natychmiast zadzwoniłam do odpowiednich służb zapytać się czy jest możliwość zmiany zatrzasku znajdującego się bardzo wysoko na drzwiach z klamką dostępną dla wszystkich. Drugi raz nie chcę tego przeżywać mimo wszystko.
I tak wiem, ten zatrzask ma blokadę, tylko jakoś nie mogę sobie wyrobić odruchu, zeby za kazdym otwarciem drzwi ją opuszczać.

sobota, 9 marca 2013

Wózek na zakupy

Stało się, jako, że od czasu wjazdu do Anglii nie posiadam auta i jeszcze się nie zapowiada, abym miała je kupić w najbliższym czasie, zostałam zmuszona do wykombinowania nowego sposobu dostarczania sprawunków do domu. Jako, że moja latorośl się odwózkowała i żadna siła nie jest w stanie przekonać jej, że wózek to fajna sprawa ubyło mi rąk (znaczy się rączek od wózka) do dźwigania zakupów. Tak, wózek nasz spacerowy często gęsto przypominał konia jucznego, a waga dziecka + zakupów przypuszczam, że niejednokrotnie przekraczała dwukrotnie dopuszczalną nośność tego sprzętu.
Po kilku spacerach z dzieckiem i zmasakrowanymi palcami od dźwigania wrzynających się toreb, musiałam znaleźć sposób na łatwiejszy i wygodniejszy transport sprawunków do domu (wg zasady: dużo zakupów zrobić i się nie nachodzić). Najpierw zaczęłam wykorzystywać niebieskie torby z IKEA. Fajna sprawa, można było juz wiecej zakupów zrobić (wagowo też), zarzucić na ramię i w drogę. Jednak po jakimś czasie uznałam, że no ok fajnie ale... ramię też boli :D
I nagle EUREKA skoro starsze panie mogą to czemu ja nie?? I zakupiłam wózeczek na zakupy.
kurcze wygodnie, można kupić dużo - bo wózek pojemny a nie trzeba dźwigać. Elegancko jedzie po chodniku (jaja się nie potłukły), wagi nie czuć, no miodzio! Tylko... no właśnie. Ludzie. patrzyli na mnie ze sporym zdziwieniem. Bo jak powszechnie wiadomo z takich wózeczków to korzystają nasze babcie a nie my młodzi i silni. Tratata siłę to ja sobie mogę pokazywać na siłowni a nie dźwigając ciężkie kilogramy niewygodnych zakupów. Ktoś to wymyślił? Wymyślił. Służy do odciążenia rąk i kręgosłupa? A no służy. Nie napisali, że przeznaczone dla osób w wieku 50+ Więc mam gdzieś ludzkie spojrzenia i z szacunku do własnych żył, rąk i pleców będę elegancko ciągnąc za sobą wózek.
Jak widać nasze babcie mądre są i trzeba brać z nich przykład :)

wtorek, 5 lutego 2013

Telefon

Krótki to post bedzie, ale muszę to opisać.
Zadzwoniła do mnie Pani z Councilu (tutejszy urząd miejski), zaczęła coś do mnie mówić o mojej aplikacji, o tym, że jakieś dokumenty mam donieść. No i właśnie w chwili gdy zaczęła podawać listę coś zaczęło zgrzytać. Tak paskudnie, że w żaden sposób nie mogłam jej zrozumieć. poprosiłam o powtórzenie, bo jest problem. Dalej to samo, gdy zaczęłam tłumaczyć, że są zakłócenia na linii i nie jestem w stanie jej usłyszeć i może zadzwoniłaby raz jeszcze, ta mi przerwała z tekstem "Dobrze skoro Pani nie może mnie zrozumieć to ja wycofam Pani aplikację, do widzenia". Zagotowało się we mnie. Prawie na nią nakrzyczałam. Noż co za kobieta, przecież jakbym nie znała języka, to bym nie używała skomplikowanych zwrotów opisujących te "cyfrowe zakłócenia na linii". Pani sie w końcu połapała, ze nie ze mną te numery i już grzecznie powiedziała o co jej chodzi. Jako, ze mam blisko to od razu doniosłam, czego sobie życzyła i aż mnie korciło, żeby złożyć skargę. No dobra wystraszyłam się, że po złości da mi negatywną odpowiedź (w tym kraju każda decyzja jest podejmowana wedle widzimisię urzędnika a nie jakiś konkretnych przepisów). Jak się później okazało ta Pani to już po prostu TAK ma. Zadzwoniła do opiekunki mojej córki, żądając potwierdzenia iż ta pierwsza zajmuje się moim dzieckiem, do tego jakiś tam dokumentów i tak dalej i tak dalej. Niestety dla tej Pani trafiła kosa na kamień. Opiekunka mojego dziecka potraktowała ją z niegorszą uprzejmością i się chyba lekko ścięły. Nie wiem jak to wpłynie na moją sprawę, ale mam takie wewnętrzne poczucie sprawiedliwości w obecnej chwili :D

niedziela, 3 lutego 2013

Blondynka kontra rzeczywistość i pralka

Stało się, dałam się oszukać. W sposób kompletnie kretyński i do dziś dnia nie mogę sobie tego wybaczyć, mimo ze minęło kilka długich dni.
Tydzień temu stała się rzecz straszna - zepsuła się pralka, fakt stara była, no ale mogła zrobić mi tę uprzejmość i zepsuć się w jakimś bardziej odpowiednim momencie. Niestety w domu z dwójką  latorośli uczących się dopiero załatwiania własnych potrzeb fizjologicznych do miejsca temu przeznaczonego, czyli toalety, bez pralki się nie da. No dobra, może się da, ale jakoś nie miałam ochoty spróbować. W wielkiej panice otworzyłam lokalne gumtree i wraz z druga P. przeglądam ogłoszenia. O! jest fajna pralka, Pan nawet przywiezie do domu (podłączyć to sama sobie potrafię). Wiec nie wiele myśląc (o zgrozo!), wykręciłam numer i umówiłam się z panem na sfinalizowanie transakcji. Przyjechał, wstawił pralkę, starą z radością zabrał i pojechał... No właśnie, nie sprawdziłam NIM odjechał. Po podłączeniu okazało się, że pralka nie chodzi. Pan okazał się na tyle uprzejmy, że wyłączył telefon i.. tyle go widzieli. Znów zostałam bez pralki, znaczy się z pralka ale zepsutą i do tego uboższa o całkiem sporą sumę pieniędzy.
Na szczęście po tej jakże bolesnej nauczce rozum wrócił na swoje miejsce. Mam pralkę (już trzecia ;) ) tym razem działającą z dożywotnią gwarancją.  I za rozsądne pieniądze.
I już nigdy przenigdy nie kupie nic na gumtree.

Polacy..

No cóż, od zawsze jakoś tak się starałam unikać kontaktów z rodakami. Tak profilaktycznie, jak to się mówi "Strzeżonego Pan Bóg strzeże" . Jednakże, jako, ze spotykam ich tu praktycznie wszędzie, nawiązało sie kilka mniejszych lub większych znajomości. Jedna z nich własnie się zakończyła - fakt przydatna była no ale cóż...
Mój już były znajomy zadzwonił w czwartek potwierdzić przybycie w piątek po południu lub sobote jak się nie wyrobi, celem zamontowania kranów i innych mniej lub bardziej ważnych rzeczy. (Potrafie wiele zrobić sama jednakże krany mnie jakoś odpychają) Uprzedziłam, żeby obyło się bez żadnych ekstrawagancji, bo  kiepsko z finansami stoję gdyż niedawno straciłam w brzydki sposób znaczną sumę.
Mój juz były znajomy, wział chyba sobie moje słowa do serca, bo.. nie pojawił się wcale. Nie zadzwonił, nie napisał, ba nawet na smsa nie odpisał. Czekałyśmy jak te nie peowiem jakie w domu. Dzieci nie poszly przez to na basen (a miało to być nasza cotygodniową rutyną). Jeszcze rozumiem, jakby robił to po "przyjacielsku" ale zawsze za każda najmniejsza usługę rzetelnie się rozliczałam.. No cóz, nie lubie jak ktos traktuje mnie jakby mnie nie było.

czwartek, 31 stycznia 2013

Poszukiwania pracowe

No dobra koniec z ta pogodą. Mozna o niej pisać codziennie i przypuszczam, że po tygodniu posty zaczęłyby mi sie powielać.
Przejdźmy do rzeczy ważniejszych, w szczególności dla emigracji ;)
Otóż szukam pracy. Jak zapewne wielu ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają. No ale jak to moja babcia zwykła mawiać "bez pracy nie ma kołaczy" a ja chce te kołacze.  Trafiłam chyba na jeden z najgorszych okresów niestety. jest styczeń, zimno, nieprzyjemnie, do tego hmm rynek pracy dla imigrantów wcale taki otwarty nie jest. Co z tego, że ma sie doświadczenie potezne zdobyte u siebie w domu, gdy ono sie tu do niczego nie przydaje (w wiekszości przypadków), co z tego, ze zna się angielski na poziomie komunikatywnym. Zawsze znajda się lepsi. Pozostaja agencje pracy. Wiec człowiek obija się od drzwi do drzwi, wymusza na nich rejestrację i.. siedzi w domu, bo pracy po prostu w tym momencie nie ma. Wszyscy mówią, teraz jest czas ciszy, ruszy się coś w marcu, tylko, że ja nie wiem czy ja do tego marca dotrwam.

wtorek, 29 stycznia 2013

No cóż brytyjska pogoda nie rozpieszcza. Przez dwa tygodnie sypało, mroziło i wogóle zima pełną gębą. Nagle przyszedł wiatr. Jak sie okazało dość duży, bo brytyjskie władze ogłosiły alarmy. Po dwóch dniach iście sztormowej pogody nastała nagle wczesna wiosna. teperatura mocno na plusie, po sniegu, zaspach i tym podobnych nie zostalo nawet sladu. I wreszcie, tak wreszcie wózek można pchać  a nie ciągnąć :) Cieszy mnie to ogromnie, bo budowę bicepsów i różnych innych mięśni wolalabym pozostawić męskiemu gronu naszej populacji.

piątek, 25 stycznia 2013

Czy ja juz mowilam ze nie lubie zimy?? Nie? to bede teraz krzyczec bardzo glosno.
Tyle ze, generealnie ja lubie zimę :( Nie lubie jej tutaj w Wielkiej Brytanii. Szukujace jest to, że Anglia posiada setki tysiecy bezrobotnych ludzi (jedni na benefitach inni nie) I nie sa w stanie odśniezyć kawałka chodnika. Kurcze niech no zaplaca mi, wystarczy cos koło minimum i bede odniezac.
To co sie dzieje na ulicach a raczej chodnikach to straszny horror.  Polamanie nóg i rąk gwarantowane. Bez względu na posiadane buty, gruba warstwa na zmianę topniejacego i marznacego śniegu skutecznie zniecheca człowieka do wyjścia z domu.
A właśnie, mam w nosie kalosze w zimie. Nogi mi zmarzły jak diabli mimo dwóch grubych par skarpet. Wole moje super cieple kozaczki :)

wtorek, 22 stycznia 2013

Umieram

Umieram, doslownie umieram Brytyjczycy nie wiedza jak obchodzić się ze śniegiem.  To go po prostu zostawiaja.Tam gdzie spadł i w ilości jakiej spadł, pozostaje nietknięty przez służby porządkowe. Tak więc wczoraj aby córkę dostarczyć do opiekunki przeszlam piekło. Wózek co dosłownie pół metra stawał w śniegu i trzba sie było nagimnastykować nieźle, żeby dojść gdziekolwiek. Dziś rano boli mnie wszystko. dosłownie każdy mięsień, zakwasy mam takie jakbym wczoraj siedziala 3 h na silowni.i trenowala nacięższe techniki sportu. A ja tylko dopchałam (dociągnęłam) wozek do i od opiekunki.
Dziękuję Ci Wielka Brytanio za dbanie o moją kondycję fizyczną.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Kalosze lub gumowce

Tu gdzie mieszkam na północy Anglii zaobserwowałam zupełnie nowe dla mnie zjawisko. Otóż w okresie letnio- jesiennym w żadnym sklepie nie można było kupić kaloszy. Jeśli były to jakieś wybrakowane sztuki gdzieś głęboko schowane. Dziwiło mnie to niezmiernie, szczególnie, ze deszcze tu padają często gęsto i takie obuwie wydawało mi się niezbędne do poruszania się po mieście w okresach mokrych. Jednak moje zdziwienie sięgnęło zenitu gdy w połowie listopada zrobił się wysyp. No normalnie urodzaj, każdy sklep miał w ofercie przynajmniej dziesiątki różnych modeli kaloszy. No dobra lepiej późno niż wcale, jednak powód zrozumiałam dopiero całkiem niedawno. Gdy spadł pierwszy śnieg wszyscy ludzie zaczęli zakładać kalosze!!! Myślałam sobie, biedni ludzie nie wiedzą co to zima ;), Potem w sklepach zaczęłam odkrywać całe działy przeznaczone specjalnym skarpetom do kaloszy co zaczęło układać mi się w jakąś logiczną całość. Jednak pełne zrozumienie przyszło gdy moje własne zdezelowane  2 letnie kozaki doszczętnie przemokły  a zamówione buty leżały gdzieś na samochodzie kuriera którego pokonał 5 centymetrowy śnieg na drogach. Jedyne dostępne obuwie w domu nadające się do przechadzania się po białym przemoczonym puchu to były kalosze zakupione w Primarku w okresie letnim. Założyłam ciepłe skarpety, wbiłam się w panterkowe kalosze i niczym rasowa Brytyjka ruszyłam przez śnieg do sklepu. I ooo faktycznie to działa! Przyczepność niesamowita, zero poślizgu, zero problemu z mokrym topniejącym śniegiem, czy innym pośniegowym błotem.
Wiecie, ze to jest niezły patent, a do tego jaka oszczędność, jedne buty a można w nich chodzić cały rok :) Tak od teraz pośniegowe błoto  mi niestraszne, chodzę w kaloszach!

Zaczynamy...

Ponad pół roku temu zmuszona własną jak i krajową sytuacją ekonomiczną, zdecydowałam się na  dla wielu ludzi bardziej niż szalony krok. Otóż spakowałam siebie, swoją półtoraroczna córkę i wyemigrowałam do kraju mlekiem miodem i benefitami płynącego zwanego Wielką Brytanią.
Żeby nie było, nie miałam PLANU (znaczy się jeden - znaleźć prace i zacząć żyć choćby na podstawowym poziomie), nie miałam tez zbytnio wsparcia. Po prostu decyzja - realizacja.
Dziś po równo 7 miesiącach pobytu tutaj i złapaniu jako takiego oddechu chciałabym gdzieś spisać swoje spostrzeżenia, przemyślenia i różne zdarzenia jakie miały i będą pewnie jeszcze mieć miejsce. Ku przestrodze, pomocy czy dla samego faktu wiedzy wszystkich ewentualnych czytelników.