Krótki to post bedzie, ale muszę to opisać.
Zadzwoniła do mnie Pani z Councilu (tutejszy urząd miejski), zaczęła coś do mnie mówić o mojej aplikacji, o tym, że jakieś dokumenty mam donieść. No i właśnie w chwili gdy zaczęła podawać listę coś zaczęło zgrzytać. Tak paskudnie, że w żaden sposób nie mogłam jej zrozumieć. poprosiłam o powtórzenie, bo jest problem. Dalej to samo, gdy zaczęłam tłumaczyć, że są zakłócenia na linii i nie jestem w stanie jej usłyszeć i może zadzwoniłaby raz jeszcze, ta mi przerwała z tekstem "Dobrze skoro Pani nie może mnie zrozumieć to ja wycofam Pani aplikację, do widzenia". Zagotowało się we mnie. Prawie na nią nakrzyczałam. Noż co za kobieta, przecież jakbym nie znała języka, to bym nie używała skomplikowanych zwrotów opisujących te "cyfrowe zakłócenia na linii". Pani sie w końcu połapała, ze nie ze mną te numery i już grzecznie powiedziała o co jej chodzi. Jako, ze mam blisko to od razu doniosłam, czego sobie życzyła i aż mnie korciło, żeby złożyć skargę. No dobra wystraszyłam się, że po złości da mi negatywną odpowiedź (w tym kraju każda decyzja jest podejmowana wedle widzimisię urzędnika a nie jakiś konkretnych przepisów). Jak się później okazało ta Pani to już po prostu TAK ma. Zadzwoniła do opiekunki mojej córki, żądając potwierdzenia iż ta pierwsza zajmuje się moim dzieckiem, do tego jakiś tam dokumentów i tak dalej i tak dalej. Niestety dla tej Pani trafiła kosa na kamień. Opiekunka mojego dziecka potraktowała ją z niegorszą uprzejmością i się chyba lekko ścięły. Nie wiem jak to wpłynie na moją sprawę, ale mam takie wewnętrzne poczucie sprawiedliwości w obecnej chwili :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz