wtorek, 27 sierpnia 2013

Anglia - raj dla polaków czy rajska pułapka?

Ostatnio koleżanka będąca w podobnej sytuacji jak ja byłam ponad rok temu zaczęła mnie podpytywać jak to jest z tą Anglią, czy mogłaby tu przyjechać z dzieckiem (w wieku w jakim była moja córka gdy ja zdecydowałam się na emigrację), bo przecież tu jest Anglia kraj benefitów i łatwiejszego życia. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym co było i nad tym jak żyja inni mniej lub bardziej znani mi Polacy. Czy to faktycznie jest tak, że od chwili gdy wysiądziemy z samolotu czy innego środka transportu to na lotnisku bedzie na nas czekał komitet powitalny z kluczami do naszego nowiutkiego domu czy mieszkania z Councilu i plikiem banknotów bedących tylko wstępem do benefitow pozwalających nam na wygodne życie. Czy może jest zupełnie inaczej, czy może obywatele takich państw jak Polska przyjeżdżają tu i każdej łyżeczki, każdego kawałka okropnego brytyjskiego chleba muszą dorobić się ciężką ogromna pracą? No cóż, różnie to bywa, jedni mają tak inni inaczej.  Ja może opisze jak to było u mnie.

Zdecydowałam się na wyjazd w Polsce w chwili gdy nie miałam już nic, począwszy od pracy, pieniędzy a skończywszy na życiu prywatnym. Znajoma obiecała pomoc, mimo że sama za bardzo pomóc nie miała jak. Spakowałam cały swój dobytek (zmieścił się w 3 walizki i 4 pudła) zabrałam półtoraroczną córkę i ruszyłam w kierunku nowego i lepszego miałam nadzieję życia. Z racji tego iż szybko chciałam się usamodzielnić dużo przed wyjazdem czytałam o pierwszych krokach w Anglii. Po przyjeździe wg zaleceń brytyjskich służb granicznych udałam się do Jobcentre (odpowiednik naszego Urzędu Pracy) celem zarejestrowania się jako bezrobotna pilnie poszukująca pracy. Tam wszyscy na mnie patrzyli bardzo dziwnie. No jak to matka z malym dzieckiem? Pracy szuka? Pani powinna na Income Support siedziec z dzieckiem w domu. Pani powinna natychmiast składać aplikacje o Child Benefit Housing Benefit i wogóle o każdy Benefit. Jako, że czytać potrafię i to calkiem nawet dobrze, szukałam informacji, czytałam i aplikowałam, bo wszystko wyglądało tak pięknie. Wg. ulotek dostępnych dla zwykłego zjadacza chleba (w Anglii niestety nie ma czegos tak cudownego jak nasz polski internetowy system aktow prawnych - gdzie zawarte sa wszystkie mozliwe akty prawne) nie powinnam miec problemów, żeby otrzymać te Benefity bo przecież spełniam większość lub wszystkie warunki tam zawarte.
Żeby było jasne, nie pcham się do życia za darmochę, ale w tamtej sytuacji byłam juz na swoim, miałam pod opieką dziecko wołające jeść i pracy nie mogłam znaleźć. Zaczęłam panikować, bać się,że na starcie będę musiała wrócić do Polski, że poniosę klęskę. Jak w amoku biegałam za pracą (pamiętać należy, że jako matka małego dziecka nie mogłam podjąć każdej; odpadały zmiany, nocki, odpadały dniówki powyżej 8 godzin), za opiekunką, za każdym groszem. Drugi miesiąc bycia na swoim był tragiczny. Skończyła się gotówka przywieziona w kieszeni, skończyły się zapasy pieluch żywności, praktycznie wszystkiego. Z pomocą znajomych znajomych jakimś cudem przetrwałam. W trakcie wreszcie znalazłam sobie pracę, opiekunkę - nie każdy będzie miał szczęście znaleźć taką, która bedzie czekać kilka miesięcy na wypłatę, więc miałam w nosie benefity. Ze wszystkich miejsc dostałam odpowiedz negatywną. Delikatnie mowiac ze nie mam prawa do pobytu w Anglii, Jako, że jestem czepialska i lubię mieć wszystko zgodnie z literą prawa, odwołałam się. Zrobiłam to tylko dlatego, że wiedziałam iż jedni z wjazdu do Anglii dostają benefity a inni nie i bardzo mnie to irytowało, że nie rozumiem logiki dzialania.
Dziś jestem tu ponad rok - w międzyczasie kilka razy straciłam pracę (bo to agencyjna, więc nie ma co liczyć na cuda), kilka razy pracowalam w miejscach tak ciężkich, że żadnej kobiecie nie życzę pracy w takich fabrykach w końcu równo rok od tamtych strasznych wspomnień dostałam moja pracę marzeń. W międzyczasie otrzymałam odrzucenie mojego odwołania od decyzji dotyczącej Zasiłku dla bezrobotnych i sprawa trafiła do sądu. Spędziłam długie godziny wraz ze znajomym który robi genialna kawę na wyszukiwaniu podstaw prawnych do których Jobcentre odnosił się w swojej decyzji. W końcu jego rozbolała głowa a ja czułam sie co raz pewniej - nadszedł dzień rozprawy. Sędzia cieżko zdziwiony, że nie posiadam prawnika występujacego w moim imieniu - nie nie posiadam, mądra ze mnie dziewczynka i nie lubie marnować pieniędzy na coś co mogę zrobić sama. Po półgodzinnej batalii z Sędzią, ktory jak przystało na takie miejsca miał za zadanie trzymać stronę Jobcentre. Dwa dni później przyszedł do mnie werdykt - wygrałam. Jobcentre zaplacić mi musi za tamte dwa miesiące gdy szukałam pracy.  Przyniosło mi to wiele satysfakcji i dało ogromną wiedzę.
Po tym wszystkim wiem jedno. Kolejny raz nie zdecydowałabym sie na taki krok. było ciężko bardzo ciężko, gdybym wtedy wiedziała jaką drogę przyjdzie mi przejść - w życiu bym sie nie zdecydowała . Dziś jestem z siebie dumna, bo w końcu mi sie udało ale będę odradzać każdej samotnej mamie takiego kroku,
Co do tutejszego prawa, jest niejasne, niedostępne dla zwyklego człowieka. mieszkańcy są karmieni ulotkami, które w rzeczywistości mają niewiele wspolnego ze stanem prawnym. Sama litera prawa jest bardzo niejasna, zawiera wiele niescislości i pozostawia ogromne pole do działania dla urzędników.
dla porównania podam przykład z polskiego prawa imigracyjnego:
Aby otrzymac pozwolenie na pobyt czasowy aplikant musi wykazać się posiadaniem adresu zamieszkania, posiadaniem srodkow na zycie w kwocie takiej i takiej miesiecznie do tego musi miec powod: studia, praca, żona i czasem może dziecko. W Anglii nie ma tak konkretnych ram, jest za to habitual resident test, nigdzie nie opisany, nigdzie nie okreslony. Zależny tak naprawdę od widzimisie urzędnika rozpatrujacego sprawę,  Jeden z buta przyzna wszystko a drugi przyczepi się do jakiejs pierdółki. Tutaj nie ma nic pewnego. Jesli nie posiada się wiedzy, jeśli nie umie sie tej wiedzy poszukać (a jest ona dobrze poukrywana) to można ponieść klęskę.
Inną sprawą są mrzonki o odłożeniu kupy pieniędzy na koncie aby móc wrócić do kraju jak bogacz. Bzdura, kompletna bzdura.  Jeśli, żyjesz jak czlowiek, we wlasnym (wynajętym) mieszkaniu czy domu, płacisz te wszystkie rachunki i podatki to niewiele ci sie zostaje na życie, nie mówiąc juz o odkładniu. Owszem, możesz stołować sie w Iceland i za pół roku wyglądać jak rasowy brytyjczyk, ale czy o to chodzi? Wiem, że są tu ludzie, żyjacy na kupie po 3 czy więcej w jednej sypialni byle tylko zaoszczedzić jak najwiecej się da, Rozumiem przez rok ale po 5-10 lat? Jaki to ma sens? Takie życie ale nie zycie,. W stałym rozkroku, jedną nogą tu jedną tam.
W pewnym momencie nalezy podjąć decyzję w którym kraju sie żyje i tam to zycie budować.
Wracając do tych Benefitów - ja nie mam żadnych. Nie mam dopłaty do domu, do podatków, nie mam wsparcia dochodowego. Nie mam, bo nie chcę. jedyne co mam to Working Tax Credit - muszę go mieć. Zarabiam średnio tygodniowo 200 funtow. Za opiekę płacę 175. Bez WTC nie byłoby szans na przetrwanie. A tak opiekunka jest opłacona z WTC a moja wypłata idzie na bieżące potrzeby rachunki jedzenie i ubrania. Niejednokrotnie nie starczało do kolejnej wypłaty, ale cóż, czasem tak bywa.
Tak wiec reasumując wszystko co dotychczas, osobiście uważam, że bez dobrego przygotowania, bez zaplecza finansowego i  jeszcze do tego bez wsparcia kogoś tu na miejscu, nie warto stawać na jedna kratę. Zbyt dużo wyrzeczeń, za dużo problemow i gwarantowana utrata nerwów. Mieszkam w miescie, do którego przekonana nie jestem, ale mysl o zaczynaniu od nowa o przechodzeniu tego wszystkiego raz jeszcze (fakt na o wiele mniejszą skalę i jednak już byłoby łatwiej) skutecznie blokuje jakiekolwiek zapędy do zmiany miejsca. Raz wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz